Kanada, USA, 1-15.08.2013

1.08.2013 – Crowbrook – Naples – 162km
Po ósmej, kiedy pożegnałem Paul’a i jego żonę, musiałem wrócić się kawałek do centrum na zakupy na cały dzień. Następny sklep dopiero w Bonners Ferry w USA. Rano sprawdziłem w internecie, czy droga na Highwood Pass jest otwarta od południa. Niestety, nie była, więc pozostało wracać do USA bez zdobycia najwyższej drogowej przełęczy Kanady. Z Crowbrook do granicy ze Stanami miałem 80km, a do pierwszego miasta w USA ponad 130km. Cały dzień miałem mniej więcej prostą drogę lub lekko w dół. Pochmurny dzień pozwolił też odpocząć od upałów. Na granicy strażnicy potraktowali mnie bardzo życzliwie i przyjaźnie. Bez żadnych kłopotów i zbędnych pytań wjechałem ponownie na teren USA żegnając tym samym piękną, lecz niestety bardzo drogą Kanadę. W Bonners Ferry odpocząłem chwilę i za miastem szukałem miejsca na spanie. Szukałem dość długo przejeżdżając dodatkowe 20km. W końcu zdecydowałem się na poletko za lasem 200m od drogi głównej. Zaraz po rozbiciu się zaczęło padać.

2.08.2013 – Naples – Dalkena – 106km
Wcześniejsze prognozy mówiły, że dzisiejszy dzień ma być deszczowy i te zapowiedzi się sprawdziły. Nie padało jedynie rano, co pozwoliło mi spokojnie spakować i tak już mokry namiot i dojechać do następnego miasta – Sandpoint. Tam przeczekałem największą ulewę i po trzech godzinach ruszyłem w dalszą drogę w niezbyt mocnym deszczu. Przez chwilę rozważałem spanie w motelu, jednak ze względu na zbliżający się weekend i festyn w mieście wszystkie tańsze motele były już zapełnione lub zarezerwowane. Założyłem więc kurtkę, ochraniacze na buty oraz mp3 na uszy i pomiędzy kroplami dojechałem do granicy stanów w Newport. W końcu przydały się błotniki, z którymi jeżdżę cały czas oraz tylna czerwona lampka. Przez cały dzień zmagałem się też z silnym bólem głowy. Jestem ciekaw, czy był spowodowany zmianą pogody, czy stosunkowo niską wysokością. Zjechałem na mniej więcej 600m.npm, czyli najniżej od ponad dwóch miesięcy. Ostatnio na takiej wysokości byłem gdzieś w Teksasie. Newport leży już w stanie Washington, czyli jest to dziewiętnasty stan USA na mojej trasie. Wkroczyłem też w nową strefę czasową. Teraz różnica z czasem w Polsce to już dziewięć godzin. Po 18:00 w Newport przestało padać. Zadowolony zacząłem rozglądać się za spaniem. 10km za miastem zatrzymała mnie Grace, która zaprosiła mnie na kolację, prysznic i pozwoliła rozbić namiot w ogrodzie, a jej mąż Steven poczęstował mnie lokalnym piwem. W nocy znów zaczęło padać jednak niezbyt mocno. Po północy obudziły mnie dwa mulaki przechodzące obok i szukając jedzenia w ogrodzie.

3.08.2013 – Dalkena – Colville – 104km
Na dziś miałem tylko jedno proste zadanie – przejechać 100km do miasteczka Colville, gdzie na jego obrzeżach czekało na mnie kolejne miejsce z prysznicem i łóżkiem. Musiałem jednak uporać się z niewielką przełęczą Flowery Trail Pass na drodze o tej samej nazwie. Przełęcz niezbyt wysoka, ale dosyć stroma. Miejscami nawet 10%, więc trochę kręcenia na 1:1 było. Na zjeździe złapałem dwa flaki. Jeden w przednim kole, a drugi w przyczepce. Oba przez druty leżące na drodze. W tylnym kole zauważyłem przetarcie opony, więc musiałem jak najszybciej kupić nową. W Colville udało się nawet w niezłej cenie nabyć produkt „Made in USA”. Po zakupach z nową oponą na sakwie wyjechałem z miasta i udałem się na farmę niedaleko Colville. To mój pierwszy nocleg na farmie pełnej zwierząt. Angie wraz z rodziną mieszka w pięknym domu, cichej okolicy wraz z całą masą przeróżnych zwierząt. Takie małe domowe zoo.

4.08.2013 – Odpoczynek, brak relacji, 0km

5.08.2013 – Colville – Waucanda, 136km
Przed dziewiątą po śniadaniu i wspólnym zdjęciu pożegnałem Angie i jej rodzinę. Po wczorajszym odpoczynku od jazdy dziś w nogach poczułem większą moc i świeżość. Wczoraj korzystając z możliwości wolnego dnia i łóżka zafundowałem sobie trzygodzinną drzemkę w środku dnia. Dziś czekała mnie wspinaczka na jedną z najwyższych przełęczy drogowych w stanie Washington na Sherman Pass. Po drodze dołączyli do mnie dwaj Słoweńcy, którzy jechali z Bostonu do Seattle. Fajnie było przejechać się w towarzystwie cyklistów przez kilkanaście kilometrów. Kilometr przed Sherman Pass znów najechałem na drut i przebiłem nową przednią oponę oraz dętkę. Po szybkim załataniu uszkodzeń dojechałem do przełęczy i zjechałem w dół, gdzie czekał mnie kolejny podjazd na Waucanda Pass, niezbyt wysoką przełęcz. Zaraz za przełęczą zacząłem szukać miejsca na spanie, jednak musiałem przejechać ponad 20km zanim spodobało mi się jedno ciche miejsce. Poza tym po drodze było sporo terenów prywatnych, pól, pastwisk i niewiele możliwości na camping.

6.08.2013 – Waucanda – Winthrop – 148km
Noc ciepła. Rano z 1000m zjechałem na wysokość poniżej 300m.npm w mieście Omak. Potem znów niespodziewany podjazd na przełęcz Loup Loup Pass o wysokości ponad 1100m. W południe zrobiło się bardzo upalnie i ciężko mi się jechało pod górę. Chłodniejszą Kanadę oraz deszczowy dzień kilka dni temu teraz będę mógł już tylko wspominać. Podążając na południe będę miał coraz bardziej gorąco. Dziś popełniłem mały błąd zapominając o wodzie. W południowych stanach taki błąd może mnie sporo kosztować, więc lepiej żeby dzisiejszy dzień był dla mnie dobrą nauczką. Po 18:00 zjechałem do miasta Twist, gdzie uzupełniłem braki wody. 8mil dalej w miasteczku Winthrop spodziewałem się noclegu jednak nikogo w domu nie zastałem. Poczekałem chwilę, zjadłem kolację i kiedy zaczynało się ściemniać postanowiłem rozbić namiot na trawniku obok domu. Myślę, że właściciel nie będzie miał nic przeciwko. Jutro ostatnia przełęcz w drodze do Seattle. Potem już tylko zjazd na wysokość poziomu morza.

7.08.2013 – Winthrop – Marblemount – 161km
Po zmianie czasu jasno robi się już po piątej, jednak ostatnio wstaję już chwilę po szóstej. Rano zacząłem od małego falstartu, ponieważ przejechałem sześć kilometrów nie tą drogą, co trzeba i musiałem zawrócić. Kierunek był dobry, ale żadnego skrótu do właściwiej drogi nie było. Bardzo rzadko zdarza mi się popełnić taki błąd. Miasteczko Winhtrop to kolejny „powrót do przeszłości”. Wszystkie budynki wyglądają tak, jak w dziewiętnastym wieku, a nawet budowane są kolejne w takim samym stylu. Po powrocie na drogę North Cascade Highway 20 zacząłem wspinaczkę na przełęcz Washington Pass. To ostatni wysiłek przed zjazdem do Seattle na wysokość poziomu morza. Po 35km zjechałem na chwilę w bok do ostatniej stacji/sklepu/restauracji na kawę i pyszną bułkę z francuskiego ciasta z truskawkowym nadzieniem i polewą z syropu klonowego. W dalszej części podjazdu towarzyszyła mi grupa kilku osób z Georgii, którzy przejeżdżając USA zmierzali do Vancouver w Kanadzie. Podjazd, mimo przewyższenia 1300m, wcale nie był zbyt wymagający. Końcowe kilometry to piękne widoki na dolinę i ostre szczyty górujące nad przełęczą. Popołudniu temperatura oscylowała w okolicach 34 kresek, więc kilka razy ochłodziłem się w przydrożnych wodospadach. Zaraz za Washington Pass czekał mnie jeszcze jeden niespodziewany podjazd na przełęcz Rainy Pass. Po pokonaniu około jednego kilometra dalsza część dnia to już głównie zjazd w dół. Z 1660 zjechałem na 150m do miasteczka Marblemount, gdzie po małych zakupach na stacji paliw rozbiłem namiot na polanie przy centrum gościnnym.

8.08.2013 – Marblemount – Bothell -150km
Wyruszyłem po 6:00, kiedy jeszcze słońce nie zaczęło tak mocno grzać, a w powietrzu unosiła się wilgoć i poranna rześkość. Do Arlington na wysokość 30m.npm, pierwszego większego miasta od kilku dni zjechałem po 13:00. Ponieważ przez kilka dni nie miałem WiFi nie miałem zaplanowanego noclegu na dziś, a zbliżając się do wielkiej aglomeracji Seattle ciężko znaleźć ciche i spokojne miejsce na rozbicie namiotu. Po 14:00 wystałem kilka zapytań o nocleg w Warmshowers. Z reguły trzeba zaanonsować się wcześniej jednak i tym razem udało mi się załapać na darmowy nocleg. Randall i Barb zaprosili mnie do siebie. Musiałem tylko pokonać odcinek 50 kilometrów bardzo ruchliwą i głośną HWY 9. Po drodze trafiłem jeszcze na roboty drogowe i objazd dla rowerów prowadzący przez bardzo strome wzgórza. W domu Randalla i Barb zjawiłem się po 19:00, gdzie czekało na mnie łóżko, prysznic i ciepła kolacja. Randall i Barb jako Team Anglell na tandemie przejechali w ciągu pięciu miesięcy odcinek z Alaski do Florydy, więc dobrze znają trudy długiej wyprawy rowerowej.

9.08.2013 – Bothell – Belleveu – 70km
Randall i Barb bardzo wcześnie rano wyjechali na rowerach do pracy zostawiając mi do dyspozycji lodówkę pełną jedzenia. Zaraz po dużym śniadaniu wyjechałem w stronę Seattle i największej atrakcji miasta najwyższej wieży Space Needle. Prawie przez cały odcinek z Bothell do Seattle oraz do Beleveu prowadziły mnie drogi rowerowe. Dojeżdżając do Seattle na wysokość poziomu morza osiągnąłem mój kolejny cel główny wyprawy przejeżdżając ze wschodniego na zachodnie wybrzeże USA. Właśnie taka trasa lub odwrotna jest celem większości wypraw rowerowych organizowanych przez amerykanów. Po przejechaniu przez centrum Seattle kierowałem się na południowy zachód do Belleveu, gdzie udało się złapać kolejny nocleg. Większość osób oferujących nocleg na Warmshowers to ludzie związani ze sportem, czynnie uprawiający sport oraz interesujące się nim. Lola oraz jej mąż startują z sukcesami w cyklu zawodów triathlonowych IronMan. Jest to niezwykle trudna i wymagająca dyscyplina sportu łącząca trzy różne rodzaje treningów. W domu Loli mieszkała jeszcze gadająca papuga imieniem Paco. Paco potrafił powtarzać niektóre słowa, w tym swoje imię oraz przedrzeźniać kota. Ciekawe jest słuchać papugi, która miauczy…

10.08.2013 – Belleveu – Tenino – 130km
Na dziś miałem zaplanowany nocleg u rodziców Loli, trochę ponad 100km na południe od Seattle w miasteczku Tenino. Po wyjechaniu z wielkiej aglomeracji Seattle kierowałem się prostą drogą na południe. Zdarzały się jednak również odcinki z krótkimi stromymi podjazdami. Przez cały dzień poruszając się niżej niż 100m.npm uzbierałem ponad 700m w górę, co na stosunkowo płaskim odcinku jest sporym przewyższeniem. Po 18:00 zagościłem w domu rodziców Loli w cichej okolicy miasteczka Tenino. Zaraz po tym jak pojawiłem się w domu była jakaś awaria i przez cztery godziny nie było prądu, ale i tak miałem szczęście, bo jako jedyny zdążyłem jeszcze wziąć prysznic.

11.08.2013 – Tenino – Scappoose – 154km
Po gofrowym śniadaniu z dodatkami w postaci dżemu i jeżyn, których wczoraj nazbierałem, pożegnałem rodziców Loli i wyruszyłem na południe. Drugi dzień z rzędu poranek dość chłodny, a niebo zachmurzone. O wiele bardziej pasuje mi taka pogoda od upałów i słońca przez cały dzień tylko szkoda widoku na Mount Rainier, jeden z najwyższych szczytów USA widoczny z wielu kilometrów. Dzisiejszy dzień był o tyle łatwiejszy od wczoraj, że nie było zbyt wiele krótkich, sztywnych podjazdów i w stronę Oregonu kierowały mnie znaki na drodze pewnie po jakimś rajdzie rowerowym ze Seattle do Portland. Dobrze widoczna różowa farba z dużymi literami STP z zaznaczonymi kierunkami znacznie ułatwiała mi nawigację. Za miastem Longview po przejechaniu wysokiego i długiego mostu na rzece Columbia River wjechałem do stanu Oregon. Po lekkiej zmianie kierunku poczułem delikatny wiatr z tyłu, dzięki czemu przez ostatnie dwie godziny jazdy przejechałem ponad 45km. Nocleg w namiocie na obrzeżach miasta Scappoose na polanie.

12.08.2013 – Scappoose – Salem – 127km
Tuż po szóstej wstałem i podjechałem do FF na kawę i toaletę poranną. Dzień zapowiadał się ciepły, ale z przewagą chmur. Dosyć płaski etap z przewyższeniem poniżej 600m podczas przejechanych 120km. Przed południem złapałem flaka. Założyłem łatkę i pojechałem dalej. Do 20km znów flak. Łatka nie trzymała. Nie miałem już dętki w zapasie i została mi już tylko jedna łatka. Powietrze wolno uciekało więc tylko dopompowałem koło i ruszyłem dalej w poszukiwaniu ulubionego marketu z tanimi dętkami. Niestety, jak to zwykle bywa jak się czegoś potrzebuje i szuka nie można tego znaleźć. Zaryzykowałem dojazd do Salem, gdzie na pewno będzie sklep rowerowy lub market z dętkami. 10km przed Salem znów flak. Dopompowanie już nie wystarcza. Nie mając dętki, ani łatki użyłem dętki z przyczepki, a tą dziurawą zakleiłem taśmą klejącą i założyłem na koło Extrawheela. Tak udało się dojechać do Salem i kupić nowy zapas dętek i łatek. Na koniec dnia w ostatniej chwili w Salem złapałem jeszcze nocleg w ogrodzie na hamaku.

13.08.2013 – Salem – Eugene – 124km
Po nocy w ogrodzie i śniadaniu z Reginą i Ralphem wyjechałem z Salem i w dalszym ciągu kierowałem się na południe. Dzisiejszy dzień zdecydowanie cieplejszy i słoneczny niż poprzednie, jednak jeszcze nie upalny i do wytrzymania. Po wczorajszym dniu pełnym flaków dziś przejazd do Eugene bez żadnych kłopotów technicznych. Przez krótki odcinek przejechałem się nawet międzystanową do Albany korzystając z tylnego wiatru i strug powietrza pozostawianych przez rozpędzone ciężarówki. Jutro prawdopodobnie skieruję się na wschód i wjadę w góry. Rano posiedziałem nad mapą i kusi mnie najwyższa droga w Oregonie oraz spora ilość przełęczy w północnej części Nevady zlokalizowana blisko siebie. Nocleg w pięknym mieszkaniu w jednym z wieżowców w Eugene u Tyler z Warmshowers.

14.08.2013 – Eugene – McKenzie Pass – 116km
Rano, po zjedzeniu jajecznicy na bekonie, Tyler na małym składanym rowerku z paskiem zamiast łańcucha pożegnała mnie w centrum Eugene. Zamiast jechać na południe postanowiłem skierować się na wschód w góry na przełęcz McKenzie Pass -jedną z najwyższych w stanie Oregon. Zauważyłem, że zbyt częste spanie w luksusach bardzo mnie rozleniwia i demotywuje. Przeważnie na drugi dzień mam ochotę zrobić sobie odpoczynek. Robię też mniej kilometrów planując następny nocleg. Dzisiejszy dzień wyglądał podobnie: od rana do 11:00 zrobiłem tylko 20km wykorzystując każdą okazję na przerwę. Dopiero po południu zacząłem nadrabiać straty. 100km przekroczyłem po 17:00. Z Eugene z 50m.npm wjechałem na ponad 1000m i do przełęczy mam już tylko mniej niż 20km i 600m w górę. Ponad 80km miałem minimalnie pod górkę z wiatrem w plecy, więc prędkości oscylowały w okolicach 18-20km/h. Dopiero, kiedy zjechałem na drogę 242 prowadzącą do przełęczy zrobiło się nieco bardziej stromo i bezwietrznie. Po 18:00 zatrzymałem się na dłużej przerwie i zrobiłem serwis roweru. Za pomocą starej znalezionej szmaty wyczyściłem cały napęd, przesmarowałem go oraz przeczyściłem tarcze i klocki hamulców, które zaczęły dosyć głośno pracować. Nocleg na darmowym polu namiotowym przy ścieżce trailowej.

15.08.2013 – McKenzie Pass – Bend – 96km
Po niezwykle cichej nocy, przed 7:00 ruszyłem na przełęcz. Zwierzęta chyba nie za bardzo lubią tej okolicy. Praktycznie nie widziałem, ani nie słyszałem żadnego ptaka, czy większego stworzenia. Wąską drogą prowadzącą przez las po kilkunastu kilometrach wjechałem w strefę księżycową. Zastygła lawa po niedawnym wybuchu wulkanu których w południowym Oregonie jest wiele utworzyła rozległą pole czarnej magmy. Gdzieniegdzie tylko pojawiają się pojedyncze rośliny i młode drzewka. Z wysokości przełęczy McKenzie Pass i punktu widokowego obserwatorium Dee Wright widać w oddali kilka wysokich wulkanów, z których najbardziej wyróżniają się Trzy Siostry i Góra Waszyngtona. Po 19 kilometrach podjazdu dalsza część dnia była lajtowa. Zjazd do miasteczka Sisters i dalej w większości prostą drogą do Bend gdzie złapałem nocleg u Sally. Dziś minęły cztery miesiące mojej podróży po Ameryce Północnej, a na liczniku pojawiła się liczba 14000 kilometrów!