Panama, 27.11-7.12.2015

27.11.2013 – Guacimo – La Concepcion – 118km, 2100m w górę
Po nocy spędzonej na suchej podłodze ruszyłem w kierunku granicy z Panamą. Mój entuzjazm szybko przygasł po kilkuset metrach podjazdów o nachyleniu do 18%! Aż do miasta San Vito, czyli ponad 30km, miałem w górę. Wjechałem na prawie 1300m, gdzie tak samo stromym zjazdem dojechałem do Ciudad Neily. W sumie skrót wyszedł na zero, zaoszczędziłem 30km, ale sporo popracowałem pod górę. Przed granicą spotkałem trzech amerykanów na rowerach, którzy wracali do domu z Ekwadoru. Na granicy strażnik panamski zażądał ode mnie pokazania biletu na dalszą podróż oraz równowartość 500$ na pobyt w Panamie. Musiałem znaleźć kafejkę internetową i wydrukować saldo z banku. Przekroczenie obu granic zajęło mi ponad godzinę, ale nie kosztowało nic poza pół-dolarową opłatą w kafejce. Ponownie w deszczu dojechałem do miasta La Concepcion, gdzie już nie tak łatwo było znaleźć cokolwiek, by w normalnych warunkach się przespać i wysuszyć. Objechałem chyba całe miasto i na obrzeżach znalazłem jakieś Hospendaje za 15$. Straszna nora z zimną wodą bez żadnych wygód. Niestety, nie miałem wyboru – do następnego miasta ponad 25km, a już zaczynało się ściemniać. W Panamie zmiana czasu na nowojorski, czyli 6 godzin różnicy z polskim czasem.

28.11.2013 – La Concepcion – Boquete – 69km, 1200m w górę
Deszczowy dzień. Padało wiele razy z krótkimi przerwali. Na chwilę zaświeciło słońce i zrobiło się jak w piekarniku. Do miasta David dojechałem w godzinę pomiędzy niewielkimi kroplami. Trochę żałowałem, że nie udało mi się tego zrobić wczoraj. Chwilę odpocząłem w McD i po zakupach zacząłem wspinaczkę do miasta Boquete pod wulkanem Baru, na który będę chciał wjechał jutro przed południem, jeżeli pogoda pozwoli. Nocleg w hostelu w miasteczku Boquete na wysokości około 1100m. Do szczytu wulkanu około 21km i aż 2400m w górę. Ciężki dzień na zakończenie podjazdów w Ameryce Środkowej.

29.11.2013 – Boquete – Las Lajas – 118km, 750m w górę
Poranek taki sam jak wieczór i noc. Albo pada albo leje. W dodatku właściciel hostelu powiedział mi, że droga na wulkan nie nadaje się do jazdy rowerem. Ze względu na spore kamienie poruszają się tam tylko pojazdy terenowe 4×4 z wysokim podwoziem. Spodziewałem się trochę lepszej drogi, w końcu to najwyższy podjazd Panamy z najwyższym szczytem i wulkanem, na którym znajduje się drogi hotel. Głównie ze względu na deszcz, ale i brak ochoty na podchodzenie i wchodzenie z rowerem zrezygnowałem ze zdobywania wulkanu Baru i zjechałem z powrotem do miasta David. Już po około 10km praktycznie przestało padać, a im bliżej oceanu, tym zdecydowanie lepsza pogoda. Ponad 40km zjazdu pokonałem w ponad godzinę ze średnią 35km/h. Dalsza część dnia to jazda w kierunku wschodnim ku Panama City. Po drodze było trochę pagórków, niektóre całkiem strome jak na główną drogę Ameryki Środkowej. Na darmowy nocleg w namiocie zatrzymałem się za pozwoleniem strażaków za podstacją jednostki ratowniczo-gaśniczej w Lajas. Udało się nawet wziąć orzeźwiający zimny prysznic.

30.11.2013 – Las Lajas – Santiago – 124km, 1500m w górę
Skoro świt spakowałem namiot i przy przyjemnych 18 stopniach ruszyłem w kierunku miasta Santiago, w którym chciałem zatrzymać się na kolejny nocleg. Do około 9:00 było całkiem przyjemnie. Niestety, kolejna część dnia już bardzo gorąca. Ostatni dzień listopada, a na liczniku prawie 40st.C. Jak dla mnie – zdecydowanie za dużo. Zaczynałem z wysokości około 100m.npm i na podobnej kończyłem, jednak po drodze sporo pagórków. Dziś również uporałem się chyba z najgorszym odcinkiem drogi Panamerican. Stara, dziurawa płyta betonowa na ponad 50 kilometrach w dodatku na większości bez pobocza, więc kierowcy trąbili na mnie non stop. W mieście Santiago szybko znalazłem tani hotel “u chińczyka”, a także zrobiłem zakupy na kolację. Od 15:30 odpoczynek. Jutro chciałbym pokonać dystans 130km, ponieważ dojechałbym do plaży i może zrobił sobie dzień lub dwa luzu.

1.12.2013 – Santiago – Rio Hato – 141km, 500m w górę, 26.000km przekroczone
Łatwy, płaski etap, a końcówka nawet z wiatrem w plecy. Kierowcy znów kilka razy dziś podnieśli mi ciśnienie wykonując niebezpieczne manewry blisko mnie. Mimo, że większość trasy jechałem dziś poboczem to kierowcy i tak dali mi nieźle w kość. Ciągłe klaksony, zajeżdżanie drogi. Nawet jazda poboczem pod prąd to zdaje się normalność w Panamie. Pod wieczór dojechałem w okolice plaży, jednak widząc drogie hotele i resorty nie zdecydowałem się nocleg nas samym oceanem. Namiot rozbiłem na bocznej, ślepej, leśnej uliczce tuż pod nadajnikiem sieci komórkowych. Zaskoczeniem było dostępne WiFi w lesie. Rano okazało się, że trzysta metrów dalej była restauracja, której nie widziałem zza krzaków.

2.12.2013 – Rio Hato – Arrijan – 105km, 1050m w górę
Po około 30 kilometrach pojechałem do plaży. W sumie nic ciekawego. Otwartej plaży publicznej nie da się porównać do tych prywatnych i strzeżonych przy hotelach. Widok na ocean ładny, ale na plaży sporo śmieci, kamieni i korzeni. W piasku koloru kawy z mlekiem znalazłem kilka ciekawych muszelek, chwilę posiedziałem i ruszyłem dalej. Na 60tym kilometrze minąłem hostel za 10$ za noc. Nawet przyzwoity, lecz za wcześnie było na nocleg, więc dojechałem do miasta La Chorrera, ale tu z kolei jedyny jaki znalazłem był za 26$. 100km wykręciłem w mieście Arrijan. Niestety, kiedy wyszedłem ze sklepu na ulicach była już powódź po deszczu. Ponad godzinę czekałem aż ulewa się skończy. W takiej sytuacji byłem zmuszony do spania w hotelu, choć planowałem noc pod chmurką. Za 18$ znalazłem tani hotel przy głównej drodze.

3.12.2013 – Arrijan – Panama City
Nawet ciekawy i przyjemny dzień. Rano większość aut stała w gigantycznym korku, więc przynajmniej raz mogłem się nawyprzedzać do bólu. Nieciekawie było jedynie na moście Bridge of the Americas łączącym obie Ameryki. Nie ma na nim pobocza, więc przejechałem przytulony do barierki. Kierowcy mimo, że nie widziałem żadnego zakazu dla rowerów, a jedynie dla pieszych i tak byli bardzo wyrozumiali – jak na panamską kulturę jazdy – i nie trąbili, ani nie spychali zbyt często. Most jest, jakby, wysoką bramą dla wpływających statków do kanału panamskiego, a za nim znajduje się stolica Panamy o tej samej nazwie jak z resztą kilka innych krajów Ameryki Środkowej i Południowej. Zwiedzanie Panama City zacząłem od najstarszej części miasta położonej najbliższej mostu. Historyczna dzielnica Casco Viejo to pozostałość po czasach kolonijnych. Wąskie uliczki, zabytkowe kamienice, szesnastowieczne kościoły i katedra to główne atrakcje tej części miasta, która według mnie jest znacznie ciekawsza niż ścisłe centrum Panama City. Z Casco Viejo do głównego, nowoczesnego, wręcz futurystycznego centrum Panamy dojechałem drogą rowerową prowadzącą wzdłuż oceanu. Dalej już tylko wysokie biurowce ze szkła i stali oraz wszystko to czego nie lubię w ogromnych metropoliach czyli hałas, spaliny, nieostrożni kierowcy i przebiegający w niedozwolonych miejscach piesi. Dosyć szybko straciłem zapał do dalszego zwiedzania. Przejechałem tylko przez kilka dzielnic i popołudniu zacząłem szukać miejsca do spania. W internecie znalazłem kilka tanich hosteli w cenie od 10$. Zatrzymałem się w pierwszym z nich na 54 ulicy w samym centrum miasta w sąsiedztwie drapaczy chmur. 13$ za nocleg z WiFi, TV, basenem, śniadaniem i innymi udogodnieniami.

4.12.2013 – Panama City, odpoczynek
Dzień lenistwa. Z hostelu wyszedłem tylko raz po małe zakupy. Darmowe śniadanie to kawa, tosty z dżemem i płatki z mlekiem. Na rower nawet nie spojrzałem pierwszy raz od długiego czasu. Odpoczynek w cieniu z nosem w internecie. Uliczny zgiełk nawet nie dochodził do otoczonego zielenią hostelowego patio.

5.12.2013 – Panama City, zwiedzanie
Po pełnym dniu odpoczynku dziś zrobiłem kilkugodzinną rundkę po Panamie. Przejazd zakorkowanymi ulicami nie był zbyt przyjemny, dodatkowo było sporo remontów i sporo związanych z tym utrudnień. W sumie, zwiedziłem tylko dwa miejsca, a w zasadzie dwa wzgórza o wysokości ponad 200m.npm. Najpierw wjechałem na górkę ze świątynią Bahai w północnej części miasta, a potem na Cerro Ancon niedaleko kanału panamskiego. Bahai Temple to jedna z kilku na świecie świątyń w kształcie kwiatu lotosu. Zbudowana w kształcie dziesięcioramiennej gwiazdy symbolizującej główne religie świata. Całość przykrywa ogromna biała kopuła. Wzgórze Ancon to mała enklawa dla dzikich zwierząt tuż obok drapaczy chmur. Wjeżdżając na szczyt spotkałem kilka saren, kondorów i jakieś małe nieznane mi stworzenie trochę większe od kota. Na szczycie znajduje się ogromna flaga Panamy oraz pomnik panamskiej pisarki. Na wzgórzu Ancon musiałem przeczekać półgodzinną ulewę, lecz później zmoczył mnie mniejszy deszcz. Zarówno z jednego jak i drugiego wzgórza roztacza się doskonały widok na Panama City i ocean. Można również przez chwilę odetchnąć od ulicznego hałasu. W planach miałem jeszcze objechanie części kanału panamskiego, jednak pogoda pokrzyżowała mi plany i przemoczony musiałem wracać do hostelu.

6.12.2013 – Panama City, przygotowanie do wylotu
Po śniadaniu wyjechałem z hostelu w kierunku lotniska Tocumen. Musiałem przejechać całe centrum Panama City, co nie było łatwe, ani bezpieczne. Po drodze zatrzymałem się w kilku sklepach, gdzie kupiłem kilka pamiątek z podróży. Kupiłem między innymi kilka butelek miejscowych alkoholi, kilka różnych kaw Ameryki Środkowej i parę innych drobiazgów. Późnym popołudniem dojechałem do lotniska Tocumen, z którego jutro rano mam wylot. Ponad godzinę zajęło mi spakowanie roweru i przygotowanie się do lotu. Niestety nie miałem ze sobą kartonowego pudła, do którego mógłbym włożyć rower, więc skorzystałem z tego co mam ze sobą. Do zapakowania roweru i przyczepki w jedną sztukę bagażu użyłem namiotu, karimaty, pokrowca na rower, śpiwora, taśmy klejącej oraz kupionej w markecie folii spożywczej o długości 60 metrów. Większość turystycznego sprzętu i tak nadaje się już tylko do wyrzucenia, więc generalnie nawet jeśli coś się zniszczy nie ma to większego znaczenia. Drugą sztukę bagażu, czyli sakwy również owinąłem folią. Trzecia sztuka bagażu, czyli duża sakwa i torba na kierownicę stanowiła bagaż podręczny. Waga poszczególnych bagaży to odpowiednio 22.3, 18,1 i 5,9kg.

7.12.2013 – Wylot
Po bezsennej nocy w poczekalni tuż po 5:00 zostały otwarte punkty check-in i po około półgodzinnej kolejce zostałem bezproblemowo odprawiony. Tak jak się spodziewałem, musiałem dopłacić 80$ za rower wraz z panamskim podatkiem. Limit wagowy roweru wynosił maksymalnie 23kg, więc niewiele zabrakło, a musiałbym dodatkowo dopłacić za nadbagaż. Nie musiałem również płacić tak zwanej opłaty wylotowej. Być może dlatego, że wjechałem do Panamy drogą lądową. Opłata to 20$ i jest pobierana przez większość krajów Ameryki Łacińskiej. Powrót do Polski dość długi. Prawie 21 godzin podróży, w tym 15 godzin samego lotu nie licząc nocy na lotnisku Tocumen. Pierwszy lot liniami Copa z Panamy do San Juan w Puerto Rico, który jest 25tym odwiedzonym przeze mnie stanem USA, ale pierwszym nie na rowerze. Po kilku godzinach przerwy ponad dziewięciogodzinny lot do Frankfurtu liniami Condor, a na koniec półtora godzinny przelot do Wrocławia polskim LOT-em. Przy okazji zwiedziłem kilka międzynarodowych lotnisk i przeleciałem się trzema różnymi samolotami. Kolejno były to niewielki Embraer 190, ogromny Boeing 767-300 i malutki Embraer 170. W Polsce przywitał mnie śnieg. Autobusem linii 406 dojechałem do dworca PKS, a po kolejnych dwóch godzinach byłem już w domu.