USA, 16-31.08.2013

16.08.2013 – Bend, odpoczynek, 0km
Rano zupełnie nie miałem ochoty wstawać z łóżka, a Sally na dodatek wieczorem wspomniała, że jeśli chcę to mogę zostać też dzisiaj i odpocząć. Ostatnio coraz częściej potrzebuję przerwy w kręceniu i to nie ze względu na zmęczenie fizyczne, którego nie ma, lecz na dziwne myśli w mojej głowie i codzienną monotonię. Luźny dzień przeznaczyłem na oglądanie filmów, zabawy ze zwierzakami Sally, przeglądanie internetu, a wieczorem obejrzałem galę bokserską z Chicago z polskimi pięściarzami. Wcześniej zrobiłem 6km na lekkim rowerze do sklepu po lody i inne łakocie na popołudnie i wieczór. Sprawdzałem również ceny biletów lotniczych na Hawaje. Niestety, tanie przeloty nawet poniżej 200USD są tylko jeśli zabukuje się miejsce z dużym wyprzedzeniem, a ponieważ nie mogę dokładnie zaplanować swojego przyjazdu do Los Angeles z racji charakteru podróży wyjazd na rajskie wyspy raczej nie dojdzie do skutku. W zamian chyba pojadę na pustynię w północnej części Nevady, gdzie roi się od przełęczy powyżej 2000m.npm. Na terytorium USA legalnie mogę być jeszcze przez dwa miesiące, a do przejechania mam jeszcze Kalifornię, Arizonę i część Nowego Meksyku. W dodatku południowe stany należą do najbardziej upalnych, więc zabawy nie będzie. Cóż, trzeba podnieść poziom trudności wyprawy. Ostatnie kilka dni lekko powiewa nudą.

17.08.2013 – Bend – Crescent – 140km
Rano Wypiłem z Sally pyszną kawę i z nowym zapasem sił ruszyłem na południe w kierunku jeziora Paulina. Po drodze zaliczyłem jakąś niewysoką przełęcz nawet nie zauważając że był podjazd. Na jezioro Paulina chciałem dojechać z kilku powodów. Po pierwsze jest prawie po drodze, po drugie mam trochę mało zdobyczy w Oregonie, po trzecie jeziorka położone wysoko z reguły są bardzo malownicze i po czwarte liczyłem na wjazd na szczyt Paulina Peak niedaleko jeziora. Podjazd do jeziora dosyć łatwy, a ponieważ jest to monument narodowy za wjazd pobierana jest opłata, jednak rowerzyści mają za free. 5USD do przodu. Samo jezioro nie zrobiło na mnie jakiegoś ogromnego wrażenia dlatego ruszyłem wyżej na szczyt Paulina Peak. Niestety, stroma, wąska, żużlowa i grząska droga nie była zbyt dobrym pomysłem na podjazd z moim bagażem. Dodatkowo na tym odcinku był dość spory ruch samochodów spod kół, których niesamowicie się kurzyło. Udało mi się dojechać tylko do wysokości 2000m.npm według wskazań licznika i GPS i postanowiłem zjeżdżać w dół. Dojechałem do miasteczka Crescent gdzie tuż obok stacji paliw w małym lasku rozbiłem namiot.

18.08.2013 – Crescent – Crater Lake – 128km
Poranek bardzo chłodny i wilgotny. Cały namiot był zroszony, a temperatura po 6:30 wynosiła tylko 2st.C. Dobrze, że stację benzynową miałem tylko 200 metrów od miejsca, w którym spałem więc za cztery znalezione ćwierćdolarówki kupiłem kawę i trochę się rozgrzałem. Drogą 61 ruszyłem w kierunku wulkanu Odell Butte o wysokości 2143m na który jak wyczytałem z mapy prowadzi droga. Po 20km dojechałem do drogi 58 i praktycznie objeżdżając wulkan dookoła dotarłem do głównego traktu prowadzącego na szczyt. Droga tak jak się spodziewałem o nawierzchni powulkanicznej, żużlowa. Wczoraj podobną trasę odpuściłem, dziś jednak nie miałem zamiaru się poddawać. Do pokonania miałem 4.4 mili i około 600 metrów przewyższenia. Drogą jest zamknięta dla samochodów i innych pojazdów spalinowych. Na szczycie znalazłem się po niecałych 90 minutach. Początek oraz koniec tego odcinka był najbardziej stromy powyżej 10%. Żużlową drogą podjeżdżało mi się dobrze, jest miękko i momentami bardziej grząsko niż na szutrze. Przypomniał mi się mój pierwszy podjazd na wulkan, była Etna na Sycylii, wtedy jednak podjeżdżałem bez obciążenia. Na szczycie Odell Butte znajdują się anteny, przekaźniki i inne nadajniki oraz wieża do obserwacji lasów, na której leśnik wypatruje pożarów. Leśnik nie miał nic przeciwko kiedy zapytałem, czy mogę wejść na wieżę. Z wysokości kilkunastu metrów nad wierzchołkiem wulkanu dookoła rozpościerał się piękny widok na okolicę, kilka innych wulkanów oraz dwa spore jeziorka. Leśnik pokazał mi również pożar, którego ja nie wypatrzyłem. Zjazd z Odell Butte zajął mi kilkanaście minut, a na dole rower, sakwy oraz moje buty były zakurzone szarym pyłem. Ponownie dojechałem do dróg 58 i 97 na południe. Moim następnym celem był podjazd pod Crater Lake – jedna z największych atrakcji turystycznych Oregonu. 20km dalej według znaków zjechałem w kierunku Parku Narodowego Jeziora Kraterowego, gdzie przywitała mnie prosta jak strzała na 15km wznosząca się w górę droga. Nie jest to mój ulubiony rodzaj pokonywania kilometrów, zdecydowanie wolałbym bardziej stromy, ale kręty odcinek. Dystans pokonałem w trzech etapach po 5km, a na końcu podjazdu czekała mnie niespodzianka w postaci przełęczy Cascade Summit. Kilka kilometrów dalej wjechałem już na właściwą drogę do Crater Lake i podobnie jak wczoraj nie musiałem płacić za wstęp. Budka do pobierania opłat była zamknięta. Do jeziora miałem już tylko 11km i zastanawiałem się czy zdążę zobaczyć zachód słońca na wulkanie. Ponieważ zatrzymałem się jeszcze kilka razy na niezłe zdjęcia na zachód nie zdążyłem, ale rano wstanę wcześniej i zobaczę wschód. Nocleg na wysokości 1920m w lesie obok 100m od drogi, a do krateru tylko 4km. Dziś śpię dużo wyżej niż wczoraj, więc założyłem swoje najcieplejsze ciuszki do spania. Pewnie rano mogę spodziewać się przymrozku.

19.08.2013 – Crater Lake – Klamath Falls
O dziwo, mimo sporo wyższej wysokości, rano było 11’C. Na wschód słońca się spóźniłem, ale i tak trafiłem na wspaniałe widoki złotych porannych promieni. Chodź fotografem nie jestem to wiem, że najlepsze zdjęcia wychodzą właśnie o wschodzie lub zachodzie słońca. Dzisiejsza pogoda również idealna do zwiedzania tak atrakcyjnego miejsca jak Jezioro Kraterowe. Crater Lake powstało w miejscu zapadnięcia się wulkanu Mazama kilkadziesiąt tysięcy lat temu. Obecnie jest to najgłębsze jezioro w USA oraz najbardziej przezroczyste (44m). Dookoła jeziora prowadzi droga o długości 35mil, oczywiście w znacznej części powyżej 2000m.npm. Lustro jeziora jest na wysokości około 1880m i w zależności od pory roku wartość ta oczywiście się nieznacznie zmienia. Według mnie jest to najbardziej atrakcyjne miejsce w Oregonie. Poza rzadko spotykanym połączeniem wulkanu i wody oko przyciąga również spora wysepka zwana Wyspą Czarodzieja (Wizard Island), która jest małym żużlowym stożkiem wulkanicznym w zachodniej części jeziora doskonale widocznym z niemal każdego miejsca na drodze dookoła jeziora. Ponieważ dzień zacząłem przed 6:00 już po 9:00 po dojechaniu krótkim zwiedzaniu osady Rim Village mogłem zjeżdżać w dół w kierunku miasta Klamath Falls gdzie miałem zapewniony prysznic, kolację oraz miejsce na rozbicie namiotu na przydomowym trawniku. Z dodatkową butelką wody o pojemności 1.5L nie narzekałem na jej brak. Jednak na Picnic Area na Crater Lake zjadłem resztki swoich zapasów żywności i jak najszybciej chciałem zjechać do pierwszego taniego sklepu na HWY 97. 40km przed Klamath Falls natrafiłem na Casyno ze stacją paliw i sklepem. Napój izotoniczny z dolewką za 99 centów oraz dwie słodkie bułki za 75 centów każda, skutecznie odpędziły głód i pragnienie. Na stacji znajdowało się miejsce odpoczynku z TV, WiFi i wygodnymi fotelami w klimatyzowanym pomieszczeniu. Po godzinie relaksu kolejne dwie zajęło mi dojechanie do miasta, potem zakupy w Walmart poniżej 15 minut (ze względu na ogrom sklepu to doskonały wynik) i dojazd do miejsca noclegu u Patricka i Michelle. Jutro wjeżdżam do Californii.

20.08.2013 – Klamath Falls – Mount Shasta – 129km
Plan na dziś: przejechać 130km do miasta Mount Shasta i pod górę o tej samej nazwie, aby jutro z rana zaatakować podjazd na około 2400m.npm. Po drodze zamieniłem Oregon na Kalifornię, w której zaliczyłem trzy niewielkie przełączki. Kalifornia to trzeci pod względem wielkości stan po Alasce i Teksasie oraz najbogatszy ze wszystkich w USA. Praktycznie od rana kierowałem się na widoczny ze 100km ogromny wulkan Mount Shasta. Góra znacznie wywyższa się podobnie jak Mount Rainier w stanie Washington ponad resztę okolicy. Po południu zaczęło się chmurzyć i zapowiadało się na deszcz jednak znów tylko postraszyło, przynajmniej słońce nie paliło przez kilka godzin. Po 17:00 dojechałem do Mount Shasta City, zrobiłem małe zakupy i udałem się na nocleg pod wskazany adres. Na kolację łosoś z ziemniakami, sałatką i piwko.

21.08.2013 – Mount Shasta – 62km
Michael, zapalony rowerzysta, u którego spałem zaproponował, że pojedzie ze mną na najwyższy punkt drogi na zboczu wulkanu Mt. Shasta. Fajnie jest dla odmiany przejechać się z drugą osobą. Wjazd na Everitt Memorial Highway z M.S.City zajął mi 1h55 ze średnią 12.7km/h. Przejechany dystans to 24.5km z przewyższeniem 1200m w górę o nachyleniu do 7%. Tym razem w domu Michaela zostawiłem przyczepkę i worek z namiotem. Na pół lekko wjeżdżało mi się zdecydowanie szybciej. W dół mój max speed tego dnia to 60.7km/h. Trzy wierzchołkowy wulkan Mount Shasta robi spore wrażenie zarówno z daleka jak i spod jego podstawy. Jest to piąty szczyt Californii i nawet z wysokości na jaką dziś wjechałem, czyli prawie 2400m.npm do jego najwyższego z wierzchołków jest jeszcze spore przewyższenie. Na końcu drogi nazwanej nazwiskiem strażaka, który zginął gasząc pożar w tej okolicy znajduje się tylko parking i resztki starego centrum narciarskiego zamkniętego z powodu zbyt częstych lawin. Po 12:00 byłem już z powrotem w miasteczku i resztę dnia spędziłem na relaksowaniu się.

22.08.2013 – Mount Shasta City – Old Station Lassen National Forest – 148km
Chwilę po ósmej po śniadaniu i pożegnaniu się z Michaelem, kiedy już wyprowadzałem rower z garażu okazało się, że w przednim kole mam flaka. Podczas sprawdzania opony tak jak się spodziewałem znalazłem mały drucik, głównego sprawcę wymiany i łatania dętek. Po wyjęciu drutu i wymianie dętki mogłem kierować się do mojego następnego celu czyli góry Lassen oddalonej o 200km. Dziś znów zaliczyłem dwa małe i bardzo łatwe, oznaczone wzniesienia powyżej 4000 stóp, a dzienne przewyższenie mimo niezbyt ciężkiego etapu przekroczyło 1500m. Ogólnie dzień bardzo przyjemny i niezbyt gorący, temperatura nie przekraczała 30’C. Na kilka kilometrów musiałem zjechać z trasy aby zrobić zakupy na kolejne dni w większym miasteczku Burney jednak potem znalazłem szutrowy skrót i okazało się że dodatkowo zrobiłem tylko 3 kilometry. Nocleg w namiocie niedaleko punktu informacji turystycznej w Old Station.

23.08.2013 – Old Station – Chester – 131km
Poranek chłodny, tylko 4’C, więc tylko złożyłem namiot i podjechałem na stację paliw na gorącą kawę, aby się ogrzać i przebrać w rowerowe ciuszki. Chwilę po 7:00 wjeżdżałem już na przełęcz Eskimo Hill, z której wjeżdża się do Parku Narodowego Lassen. Znów upiekło mi się z opłatą za wstęp do parku. Nie wiem czy ze względu na koniec wakacji w USA czy przez remont drogi, ale budka do poboru opłat była zamknięta. Kolejne 5USD do przodu. Pierwsze kilkanaście kilometrów podjazdu na wysoką przełęcz tuż pod sporym szczytem Lassen Peak to głównie jazda lasem więc widoków nie za wiele. Im jednak wyżej tym moim oczom ukazywały się coraz to bardziej malownicze pejzaże. Pogoda jak zwykle tutaj dopisuje, a dziś na moją korzyść temperatura w najcieplejszym momencie nie przekroczyła trzydziestu kresek. Na najwyższy punkt drogi w Parku Lassen na wysokość 2594m wdrapałem się o 13:00 po 60km jazdy. W planach miałem wejście piesze na szczyt jako rozgrzewkę przez dużo wyższą górą, którą będę atakował za niedługi czas, jednak ścieżka trailowa na wierzchołek Lassen z jakichś powodów była zamknięta. Zjazd w dół był o wiele ciekawszy niż podjazd. Na początku przejechałem obok dwóch jeziorek, potem było kilka serpentyn i ciekawych form skalnych, a przy samym wyjeździe z parku siarkowe gorące źródła. Kilkadziesiąt kilometrów dalej dojechałem do miasteczka Chester, zrobiłem zakupy w sklepie „wszystko za dolara” i złapałem otwarte WiFi. Nocleg na „Rest Area” kilka kilometrów za Chester. Do dyspozycji woda, kibelek, śmietnik, ławki oraz widok na jezioro. Noc ciepła a namiotu rozkładać nie mam ochoty więc wybrałem najłatwiejszy sposób na przespanie się. Karimata, śpiwór i dmuchana poduszka. Aby dobrze się wyspać potrzebuję tylko tych trzech rzeczy. Pod karimatą ma być równo, na śpiwór ma nic nie padać, do tego musi być względnie cicho, ciemno i bezpiecznie. A to czy śpię w namiocie czy nie jest mi naprawdę obojętne. Podczas pisania relacji kilka metrów ode mnie na murku przespacerował się szop wielkości średniego psa.

24.08.2013 – Chester – Beckwourth Pass – 159km
Poranek znów chłodny, tylko 3’C. Bez składania namiotu po wyjściu ze śpiworka w kilka chwil byłem już w drodze do Westwood, gdzie czekała kawa i miła ekspedientka Michelle, która poprosiła mnie o zdjęcie. Kilkanaście kilometrów dalej byłem już na Fredonyer Pass, niezbyt trudnej przełęczy, z której zjechałem do Susanville -większego miasta, w którym mogłem uzupełnić zapasy żywności. Przejeżdżając przez Susanville nie można nie zauważyć wielu malowideł ściennych, które nie tylko w tym mieście, ale w całych stanach są bardzo popularne, a tematyka ich bardzo szeroka. Z Susanville dalej kierowałem się na południe w kierunku miasta Reno. W pełnym momencie słońce schowało się za wielką chmurą piasku uniesionego przez wiejący wiatr. Podczas tego długiego odcinka wiatr sprzyjał, a bardzo udany dzień nieco tylko zaburzyły dwa flaki spowodowane najechaniem na drut i kamień. Nie nacieszyłem się zbyt długo z nowej dętki. Przynajmniej udało mi się dziś kupić dwa nowe komplety łatek do dętek. Ostatnio coś był problem w moim ulubionym markecie z akcesoriami rowerowymi, ponieważ pułki świeciły pustkami. Nocleg na pustyni w namiocie, 2.5km przez przełęczą Beckwourth Pass na wysokości 1450m ze wspaniałym widokiem na gwiazdy (spadające również). Dziś licznik pokazał 15.000km.n

25.08.2013 – Beckwourth Pass – Trackee – 141km
Wieczorem ubrałem się w najcieplejsze rzeczy, aby rano nie zgrzytać zębami jak temperatura znów pokaże kilka stopni. Tymczasem poranek przywitał mnie temperaturą 11 stopni i wyciem kojotów tuż po szóstej. Beckwourth Pass zdobyłem w piętnaście minut. Za przełęczą znajdowała się ogromna dolina Sierra Valley na wysokości około 1500m.npm, którą odkrył właśnie nijaki Bechwourth w 1851 roku jako pierwszy biały człowiek. Ucieszyłem się, że jestem tak wysoko, ponieważ łatwiej będzie mi zdobyć kolejną przełęcz. Zatoczyłem małe półkole w dolinie i z wioski Sattley podjechałem na Yuba Pass, przełęcz o wysokości 2042m. Podjazd zajął mi godzinę, a do pokonania miałem 12km, 550m przewyższenia z maksymalnym nachyleniem 8%. Po zdobyciu Yuby musiałem wrócić się 8km do miasteczka Sierraville skąd na południe zmierzałem do miasta Truckee, gdzie miałem zapewniony nocleg, prysznic i kolację. Pomiędzy Sierraville a Truckee nie spodziewałem się kilku dodatkowych podjazdów, z których jeden wyniósł mnie na ponad 1900m. W Truckee miałem problem ze znalezieniem otwartego WiFi, a ponieważ wcześniej nie zapisałem sobie adresu nie wiedziałem, gdzie się udać na nocleg. WiFi znalazłem dopiero na wyjeździe z Truckee i jak się okazało nocleg czekał 12km w przeciwnym kierunku. Z miejsca, w którym stałem do przełęczy było tylko 9km, więc z bólem zrezygnowałem z noclegu i podjechałem jeszcze kilka kilometrów bliżej przełęczy. Na wyjeździe z miasta przynajmniej znalazłem market, więc kolacja i śniadanie prawie luksusowe. Nocleg 5km przed Donner Pass w lesie w namiocie. Aby rozłożyć namiot musiałem posprzątać sobie miejsce z szyszek, które tutaj są naprawdę sporych rozmiarów.

26.08.2013 – Truckee – Spooner Lake – 101km, 1800m w górę
Pracowity dzień. Poranek ciepły, choć wstałem dopiero o 7:00. Godzinę później historyczna przełęcz Donner Pass została zdobyta. Porannej kawy tym razem nie było, ale za to śniadanie na przełęczy smakowało wyśmienicie. Kolejnym celem było jezioro Tahoe. Aby do niego dojechać musiałem wrócić się z powrotem do Truckee przejeżdżając ponownie wzdłuż jeziora Donner oraz pokonać podjazd na Brockway Summit powyżej 2100m. Nad jeziorem Tahoe mogłem się poczuć jak nad morzem. Wiatr, fale, plaża, słońce… W parku miejskim przy samym jeziorze zrobiłem sobie dłuższą przerwę odpoczywając przed wysokim podjazdem na Mount Rose Summit w stanie Nevada, do którego wjechałem zaraz za Kings Beach. Na najwyższą przełęcz Nevady oraz najwyższą otwartą cały rok przełęcz w paśmie Sierra Nevada czyli Mount Rose Summit wjeżdżałem półtora godziny. Do pokonania miałem 800m przewyższenia i 13km. Niby nie dużo, ale lekko zmęczony wcześniejszymi podjazdami musiałem po drodze kilka razy robić przerwę. Na przełęczy oprócz tablicy z nazwą i wysokością miejsca znajduje się również toaleta i punkt informacyjny. Wczoraj i dziś prawie przez cały dzień słońce schowane było za chmurą dymu z kilku pożarów lasów w okolicy. Chmura jest wysoko i nie przeszkadza w oddychaniu jednak widoczność jest znacznie pogorszona, a zdjęcia nie wychodzą najlepsze. Taka sytuacja ma jednak dał mnie jedną sporą zaletę. Temperatura jest o kilkanaście stopni niższa, co sprawia, że jedzie mi się o wiele łatwiej. Nocleg w namiocie niedaleko jeziora Spooner w Recreation Area na wysokości 2080m.

27.08.2013 – Spooner Lake – Meyers (South Lake Tahoe) – 96km
Zaraz po obudzeniu i spakowaniu podjechałem nad jezioro Spooner na wschód słońca. Niestety, tym razem słońce było schowane za górą, a dodatkowo w powietrzu unosił się dym z pożaru w Parku Yosomite, do którego po malutku zmierzam. Ze Spooner Lake udałem się do przełęczy Dugget Summit. Z wysokości jeziora Tahoe na przełęcz było tylko kilka kilometrów i około 400m przewyższenia. Szybki podjazd, zjazd i kolejne 2000 metrów do kolekcji zdobyte. Przejechałem przez miasto South Lake i dalej w kierunku Echo Summit. Praktycznie podjazd zaczął się dopiero w miasteczku Meyers. Kilkanaście kilometrów później byłem już na przełęczy, a ponieważ było dosyć wcześnie podjechałem jeszcze do jeziora Echo powyżej przełęczy. Miejsca piękne tylko ten dym nie pozwala na robienie dobrych zdjęć. Nocleg z łóżkiem, prysznicem i kolacją w domu Carrol w Meyers.

28.08.2013 – Meyers – Heenan Lake – 131.06km, 15.2śr, 2446m w górę, 69.1max
Po śniadaniu i kawie z Carrol po ósmej wyruszyłem w kierunku przełęczy Luther Pass. 16 kilometrów i ponad 400 metrów przewyższenia pokonałem dosyć szybko. Kolejny dzień na niebie unosi się dym skutecznie zatrzymując promienie słoneczne. Różnica z wczorajszym dniem jest jednak taka, że dziś z nieba spadają drobinki popiołu. Widoczność jest tylko na około jeden kilometr, więc też nie za wiele. Szkoda mi tych pięknych widoków w tych okolicach. Z Luther Pass zjechałem do płaskiej doliny. Złota polana, strumień i wysokie szczyty dookoła. Wspaniałe miejsce gdyby nie ten dym. Po łatwej Luther Pass zrobiłem trudniejszą Carson Pass. Trochę wyższa i bardziej stroma z długim zakrętem z widokiem na jeziorko pod koniec. Po zdobyciu Carson i powrocie do drogi 89 teraz kierowałem się na najtrudniejszą przełęcz tego dnia, a być może i całych Gór Sierra, Ebbett’s Pass. Znaki drogowe od początku podjazdu informują o sporym nachyleniu, wąskiej drodze i ciasnych zakrętach. Po drodze miałem również kilka krótkich, ale stromych zjazdów tzw. samolotów. Ostatnie kilometry pokonywałem z prędkością poniżej 5km/h. Naprawdę nie było łatwo. Na przełęczy kilka znaków, tablic o historii tej drogi. Po szybkim zjeździe ponowny podjazd z szukaniem miejsca na spanie. Niestety początek podjazdu na Monitor Pass prowadzi przez wąski kanion, gdzie nie ma w ogóle możliwości rozbicia namiotu. Idealne miejsce znalazłem 10km przed przełęczą Monitor Pass przy jeziorze Heenan Lake na wysokości około 2200m. Zdobywając kolejno przełęcze Monitor Pass, Ebbett’s Pass oraz Carson Pass przejechałem większość trasy organizowanego corocznie niezwykle trudnego wyścigu DeathRide.com, który ma aż 129 mil i ponad 15000 stóp przewyższenia.

29.08.2013 – Heenan Lake – Devil’s Gate Summit – 124km, 14.9śr, 65.2max, 2188m w górę
Dziś ze śpiworka wylazłem dopiero o 7:00. Poranek nawet ciepły jak na wysokość powyżej 2200m. Po niecałej godzinie byłem już na przełęczy Monitor Pass. Według planu do zdobycia była jeszcze góra znajdująca się tuż obok Leviathan Peak z wieżą obserwacyjną, jednak nie miałem ochoty na jazdę po kamieniach, a z zapasów jedzenia został tylko banan, więc zjechałem w dół. W dalszym ciągu niebo przesłonięte jest obłokiem dymu. Tylko na chwilę w dolinie antylopy niebo wydawało się bardziej niebieskie a słońce grzało mocniej. W miasteczku Walden znalazłem sklep i zrobiłem zakupy. Po wyjściu ze sklepu okazało się, że zamiast mrożonej herbaty w puszce kupiłem piwo. Puszki praktycznie takie same, więc o błąd nie trudno. Zorientowałem się oczywiście po otwarciu puszki i spróbowaniu napoju o smaku truskawkowo- limonkowym z ośmio procentowym kopem. Zimny soczek z alkoholem smakował nieźle tylko po jego wypiciu w głowie zaszumiało, a nogi zrobiły się miękkie. Sądziłem, że przymusowa półgodzinna przerwa rozwiąże ten niecodzienny problem jednak jeszcze przez kolejne dwie godziny czułem efekty działania magicznego napoju. Po pół godzinie przerwy w stanie po spożyciu ruszyłem w górę w kierunku Sonora Pass. Sonora to druga pod względem wysokości przełęcz w Sierra Nevada. Podobnie jak Ebbett’s Pass bardzo stroma i trudna.
Zaraz na początku podjazdu znajduje się centrum treningowe U.S. Army. Podjeżdżając wyżej kilka razy napotkałem kilkudziesięciu żołnierzy z bronią szkolących się w terenie. Droga na przełęcz Sonora jest jedną z ciekawszych nie tylko w Górach Sierra, ale w całych USA. Jest tu długi, momentami bardzo stromy podjazd, rzadko spotykane w USA zakręty typu „agrafka” oraz piękne widoki na dolinę i górujące nad drogą wysokie szczyty. Po prawie trzech godzinach wspinaczki udało mi się osiągnąć cel. Niespełna 3000m.npm z przewyższeniem ponad 1200m w górę i nachyleniem do 15-17%. Tą przełęcz podobnie jak Ebbett’s Pass zapamiętam na długo. Obie zresztą są bardzo podobne do alpejskich podjazdów, a także podczas zjazdu zmuszają hamulce do ciężkiej pracy. Po zjeździe miałem jeszcze trochę czasu do zmroku, więc planowałem podjechać jak najbliżej kolejnej przełęczy Devil’s Gate. Z niewielką pomocą wiatru, przy zachodzącym słońcu i resztami sił wjechałem na jej szczyt. Nocleg na przełęczy Devil’s Gate Summit w namiocie niedaleko drogi.

30.08.2013 – Devil’s Gate Summit – Grand Lake – 135km, 16.0śr, 74.3max, 2107m w górę
Po dzisiejszym dniu nawet ja jestem pod wrażeniem tego co zrobiłem. Ostatnie trzy dni były chyba najbardziej efektywne podczas tej długiej wyprawy. Codziennie ponad 100km z przewyższeniem powyżej dwóch kilometrów w górę, a do tego po trzy najwyższe podjazdy w górach Sierra dziennie o bagażu i dymie z pożaru nie wspominając. Zadziwiające jak ludzki organizm potrafi się szybko regenerować i jak łatwo dostosować do tak dużego wysiłku, a psychika dążyć do wyznaczonego celu. Rano w temperaturze +5 zjechałem do miasteczka Bridgeport spodziewając się większego sklepu w celu uzupełnienia zapasów. Przeliczyłem się, chociaż GPS wyraźnie pokazywał większe centrum handlowe. Była tylko stacja paliw i mały sklepik. W obu tych miejscach ceny identyczne. 6$ wydałem na 4 banany i 3 słodkie bułki. Kolejne 2$ na kawę i dzienny budżet przeznaczony na jedzenie prawie wyczerpany. Z Bridgeport ruszyłem na przełęcz Conway Summit, którą pokonałem z pomocą wiatru bardzo sprawnie. Z Conway z wysokości prawie 2500m udałem się jeszcze wyżej do pięknego i niezwykle czystego jeziora Virginia Lake na wysokość około 2940m.npm. Kolejne 6 mil w górę również poszło dość szybko. Chwilę po południu zacząłem długi zjazd do kolejnego malowniczego cudu natury, czyli słonego jeziora Mono Lake leżącego na wysokości około 2050m. Tu zatrzymałem się na dłuższą przerwę zastanawiając co robić dalej. Po obiedzie złożonego z czerstwego chleba, tuńczyka z puszki i pomidora oraz kilku zdjęciach białych skał na wybrzeżu jeziora udałem się do miasteczka Lee Vining. Stąd do przełęczy Tioga Pass było tylko 21km, a na zegarku przez 15:00. Pomimo zmęczonych nóg zaatakowałem najwyższą przełęcz drogową Californii i gór Sierra i o 17:20 po kolejnych 900 metrach w górę Tioga Pass została zdobyta. Podjazd do łatwych nie należy, ale i tak jest sporo prostszy niż poprzednie Sonora i Ebbetts Pass. Droga prowadzi wzdłuż krawędzi i widać ją na kilka kilometrów do przodu. Najtrudniejszy i najbardziej stromy odcinek do 10% jest w środkowej części podjazdu. Około 3km, przed przełęczą droga się wypłaszcza i biegnie obok dwóch jezior. Przełęcz Tioga jest wjazdem do Parku Yosemite, a rowerzysta płaci 10$ za wstęp. Ponieważ moim celem był tylko wjazd na przełęcz, a kawałek dalej droga i tak była zamknięta z powodu pożaru jaki szaleje od kilku dni w północno-zachodniej części parku zawróciłem z powrotem w kierunku Lee Vining. Z wiatrem na dłuższych prostych w dół bez problemu osiągałem prędkości powyżej 70km/h. Zapewne spokojnie można by zjeżdżać z Tiogi powyżej 90 a nawet 100km/h na rowerze bez obciążenia. Chwilę po 18:00 byłem już na dole i ponownie kierowałem się na południe. Parę kilometrów dalej zjechałem na drogę 158, gdzie jutro czeka mnie podjazd do jeziora Silver Lake. Nocleg w namiocie z widokiem na HWY 395 niedaleko jeziora Grand Lake. Słychać tylko świerszcze i co jakiś czas wycie kojota. Dziś kilka razy udało mi się wyjechać z zadymionej części drogi co zaowocowało świeżym powietrzem i wspaniałymi zdjęciami z Virginia Lake oraz Mono Lake. Niestety, podjazd na Tioga Pass był lekko zamglony, ale i tak miałem ogromne szczęście, że przynajmniej droga do przełęczy była otwarta. Tereny na północy zachód od przełęczy gdzie wciąż szaleje ogień, który strawił już jedną czwartą część parku są ewakuowane i zamykane. Ponieważ kieruję się na południe jutro dymu nie powinienem się już spodziewać.

31.08.2013 – Grant Lake – Tom’s Place – 101km, 16.1śr, 1238m w górę, 57.6max
Wieczorem trochę się zachmurzyło i pobłyskało. Poranek ciepły z temperaturą +14st.C. Za jeziorem Grand wjechałem w niewielki kanion, gdzie ochłodziło się do 9st.C. Kolejne kilometry to lekkie wzniesienie do jeziora Silver Lake oraz bardziej strome z 10% nachyleniem do miasteczka June Lake. Z June Lake zjechałem około 100 metrów w dół, aby ponownie wspiąć się na przełęcz Deadman Summit na drodze 395. Z Deadman ponownie w dół kilka kilometrów i następny sześciomilowy podjazd do wysokości 2500m na drodze Mammoth Lakes Scenic Loop prowadzącej do miasteczka Mammoth. Nie często się zdarza, żebym przed południem wjechał na trzy podjazdy powyżej 2000m. Co prawda niezbyt trudne i wysokie, ale jednak moje ulubione czyli powyżej dwóch kilometrów nad poziomem morza. W FastFood w Mammoth zaczepił mnie Chris, który podróżuje głównie po Kalifornii wraz ze swoim psem, który siedzi w przyczepce. Chris widząc, że moje dwie opony (tylna i przyczepkowa) są na granicy zużycia zaoferował, że odda mi swoje mało używane i w ten sposób na kolejne kilka tysięcy kilometrów mam niezłe niemieckie oponki do jazdy turystycznej na długie dystanse. Jak się sprawdzą zapewne opiszę za kilka tygodni. Razem z Chrisem już na nowych oponach wjechałem na czwarty podjazd tego dnia do jeziora Convict Lake, które znajduję się kilka kilometrów na południe od Mammoth Lakes. Jezioro Convict ma krystalicznie czystą wodę oraz znajduję się u podnóży wysokich stromych zboczy. Kolejne wspaniałe miejsce na krótki odpoczynek. Po zjeździe i powrocie do mojej głównej drogi 395 pożegnałem się z Chrisem i ruszyłem do miasteczka Tom’s Place, gdzie jutro czeka mnie podjazd na jedną z najwyższych dróg asfaltowych w Kalifornii i Górach Sierra. Praktycznie wyjechałem z zadymionej strefy, która notabene działała na moją korzyść zatrzymując palące promienie słoneczne, a dziś pojawiły się chmury i dzień nawet przez chwilę nie był upalny. Pomimo 100 km i po czterech podjazdach dzień uważam za stosunkowo łatwy w porównaniu z poprzednimi trzema. Choć do górnego odcinka drogi zwanej Rock Creek Road mam tylko 14km to dzień postanowiłem zakończyć po 16:00, a resztę czasu przeznaczyć dla siebie. Nocleg w namiocie na terenie pola namiotowego za Tom’s Place. Po 20:00 przez około pół godziny padał dość intensywny deszcz. Nieczęsta sytuacja w tym regionie o tej porze roku.